"Aż wreszcie nadeszła straszna noc.Chevalier zamieszkiwał w lewym skrzydle zamku, małżonka jego w prawym, a ponieważ okna położone były naprzeciw, musiał coś widocznie dojrzeć, wpadł bowiem do komnaty żony.Co tam zobaczył - nie wiem, dość że w uniesieniu rozpaczy zmiażdżył małżonce głowę starą wazą etruską, a lekarza udusił widać i wyrzucił w morze, przez długie bowiem tygodnie trup jego podpływał pod mury Pierre Meule, opuchły, straszny, z wyżartymi przez ryby oczami...Chevalier, zabiwszy żonę, wpadł w szał. Wbiegł na dziedziniec, wdrapał się na mur i chciał rzucić się w morze, ja jednak z Filipem i z garderobianym pochwyciliśmy go i sprowadziliśmy na dół.Wtedy zemdlał i ledwie nad ranem zdołaliśmy go ocucić. Od tego czasu zaczęły się dziać rzeczy dziwne...
Słońce w herbie" to powieść w tradycji Rodziewiczówny i z dorównującym jej, jeśli nie większym talentem napisana - lekko, potoczyście, wzruszająco. "Słońce w herbie" to - rzucona na patriotyczne tło - dramatyczna historia romansu lekkoducha z uczciwą dziewczyną. Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę Rodziewiczównie już nie udało się stworzyć takiej powieści, a jej wymowa dziś, teraz, jest równie aktualna jak w czasach, kiedy została napisana.
Bohater, młody hulaka i utracjusz, staje przed nie lada wyzwaniem. Jeśli w ciągu dziesięciu lat stanie się wartościowym człowiekiem, odziedziczy majątek po wuju. Wykonawczynią testamentu ma być tajemnicza Barbara Tryźnianka."- Po stryju nie znaleźliśmy nic, oprócz papieru z całą lejendą wymysłów i urgań zakończonych obietnicą, że za dziesięć lat Barbara Tryźnianka mnie ma wręczyć spadek pod warunkiem, że będę człowiekiem. Widocznie do tej pory mam być małpą.- Tak mi gadaj. Więc jesteś spadkobiercą.- Za małe pieniądze sprzedam doktorowi spadek taki.- Poczekać dziesięć lat, to dla ciebie fraszka. Młody jesteś, ale warunek! Nuż ta Tryźnianka nie uzna ciebie za człowieka.- To najmniejsze. Mogę to jej dowieść na poczekaniu.- Aha! Tak to rozumiesz. Hm! Stryj jednak nie napisał, że masz być samcem.- Tylko co przez to rozumiał? Na czworakach przecie nie chodzę.- A jeśli, broń Boże, owa Tryźnianka ściągnie z ciebie egzamin pracy i cnoty? Znałem kiepskich wariatów, co licho wie czego wymagają od ludzi, a był jeden taki, co po dniu z latarnią bezskutecznie szukał człowieka. Zawszeć, dla miliona, warto tę rzecz rozważyć, bo nuż twoja zoologiczna męskość nie będzie wcale wzięta w rachubę?"
DOSTĘPNOŚĆ:
Dostępny jest 1 egzemplarz. Pozycję można wypożyczyć na 30 dni
Niezwykła opowieść o walce o zachowanie polskości i wiary w zaborze rosyjskim. Dwaj bracia Barcikowscy stają wobec opresyjnego systemu. Wacław jedzie do gimnazjum w Petersburgu i przesiąka propagandą sukcesu oraz antypolskimi hasłami, zaś Filip zostaje na gospodarstwie. I choć Wacław pnie się po szczeblach kariery urzędniczej, to Filip w ostatecznym rozrachunku zachowa narodową tożsamość i zyska prawdziwe szczęście."-Ciężko nam jest i kuso! Wychowanie szkolne będzie kosztowało tysiące. Siedem lat gimnazjum, cztery czy pięć uniwersytetu - a potem co? Zdobędzie chłopak dyplom, a zarazem wyrok wygnania z kraju. A przez te lata gdzie on będzie, pod jakim wpływem, w jakim towarzystwie?- Niech mi go panie dadzą do Petersburga. (.) Ciężko paniom dwóm synom dać rady. Wacio jest bardzo zdolny, proszę mi go oddać. Zrobię z niego człowieka, a tu zmarnuje się malec.- To prawda. (.) Młodszy jest o wiele trudniejszy do prowadzenia. Tego nigdzie oddać nie można, bo gotów na wszelką ostateczność. Starszy powinien się kształcić. (.) I pierwszy to będzie z rodu, co pójdzie do obcych po naukę, a potem im będzie musiał służyć. Waham się tedy i cierpię, ale tu zostać mu nie sposób. Ziemia nie wyżywi już ich troje, jeden tu do obrony gniazda wystarczy; temu biedakowi trzeba odejść. Wolałabym go była nie rodzić! Mój Boże!"
Intrygująca opowieść Marii Rodziewiczówny, splatająca losy polskiej arystokracji i szlachty ziemiańskiej. Młody książę Leon otrzymuje tytuł i majątek w wyniku tragicznej śmierci starszego brata. Zupełnie nieprzygotowany do roli właściciela potężnych dóbr, bez wsparcia rodziny, osuwa się w bierność. Z apatii wytrąca go dopiero niespodziewany wstrząs. Na szczęście w odzyskaniu sił i pełni człowieczeństwa pomaga mu dobry przyjaciel."- Czy profesor nie może sypiać po nocach?- Spałbym, gdybym się położył, ale nie mogę się położyć, gdy pracuję.- Po cóż tyle pracować? (.)- Po co pracować? (.) Bom wiele czasu stracił. Człowiek rodzi się na lat kilkadziesiąt najwyżej. Gdybyż to pamiętał od początku! Ale wtedy tyle sił i żądz nosi w sobie, że mniema się być nieśmiertelnym. Marnuje lata, bo nie wie, jak potem te lata staną mu się wyrzutem i wstydem. Potem dni rad by przedłużyć, godziny pomnożyć, kradnie czas od snu, od jedzenia. Ale cóż to znaczy, te dni starości, te godziny uwiądu, wobec tamtych lat siły i potęgi!... Teraz ja spieszę, spieszę, ale prędzej od mej myśli i sił starych - spieszy koniec. Żebyż z tym końcem i robotę skończyć!"
W książce znajdują się dwa opowiadania Rodziewiczówny: "Farsa panny Heni" i "Czarny Bóg"."Farsa panny Heni": historia młodej dziewczyny, która chce robić karierę śpiewaczki i młodego chłopaka, który chce spłacić dług swojego ojca, tym samym zmazać plamę z jego honoru. Jak połączą się losy tych młodych ludzi, przeczytajcie sami.
Zaskakująca historia o. dzwonie, który otrzymał na chrzcie w królewskiej ludwisarni imię Florian. Ufundowała go franciszkańskiemu kościołowi królowa Bona. Podczas gdy polskie Kresy zajmowane są raz przez jedne wojska, raz przez drugie, a zaborca chce przetopić Floriana na potrzeby wojenne, dzwon wciąż trwa na swoim miejscu."-A to było tak. Ze czterysta lat temu jechała tędy królowa Bona. Babsko włoskie chciwe i chytre wymaniło od męża cały ten kraj - i jechała z pocztem i zgrają dworzan ziemię dzierżawić, zastawiać i sprzedawać. (.) Otóż się zdarzyło, że gdy do Hłuszy dotarła, już wracając ku Koronie, most się pod karocą zawalił i królowa Bona w bagnie ugrzęzła. (.) franciszkanie dali jej pierwsze poratowanie i gościnę. Wskutek tego przebyła w Hłuszy trzy dni. (.) I wtedy to ufundowała królowa Bona wielki dzwon do franciszkańskiego kościoła, który otrzymał na chrzcie w królewskiej ludwisarni imię Florian, jako że wypadek i cudowne uratowanie stało się dnia czwartego maja w świętego Floriana Męczennika. Dopiero trzy lata potem dzwon tu zjechał i zawisł w nowo zmurowanej dzwonnicy - ot, tej właśnie, w której ty teraz sznury ciągasz."
Ostatnia książka napisana przez Marię Rodziewiczównę. Akcja toczy się na Polesiu. Po odzyskaniu niepodległości mieszkańcy zubożałych kresowych dworków stawiają czoło idącej od wschodu fali bolszewizmu. Walcząc o zachowanie polskości i tradycyjnych wartości moralnych, łączą swe wysiłki w dążeniu do wspólnego celu."Michaś podniósł głowę i spotkali się oczami. Krew zabarwiła twarz chłopca i jakimś głębokim głosem rzekł:- To on się też nazywa białozor - jak i my.- Ja i my! - powtórzył pan Michał. - Przedni, górny, samotny, łowny ptak. W największych lasach i najszerszych przestrzeniach bywa jedno gniazdo - latami na jednym miejscu, a niedostępnym. Nie mnożny - najwyżej parę młodych wychowa - często tylko jedno. Tu, na cały ten szmat ziemi, nie ma drugiego. Może za nami ze Żmudzi przybył. Familiant. Znałem go za mej młodości, odnalazłem za powrotem. Nie zginął od chłopów, od Niemców, od bolszewików.- Jak i my, stryju!- Tak jest. Górny, mocny, samotny!... (.) On się nikogo nie boi. Ale teraz koniec czerwca, a młode się lęgną w marcu. Już je uczy, by sobie same radziły - toć orły są nie gawrony - honor i siłę mają i młode. Rozumiesz?- Przecie ja też Białozor.- O to chodzi!"
UWAGI:
Tekst wg Wydawnictwa Polskiego R. Wegnera, Poznań 1931.
DOSTĘPNOŚĆ:
Dostępny jest 1 egzemplarz. Pozycję można wypożyczyć na 30 dni